10 września 2017 roku stanąłem na starcie wyścigu rowerowego Bike Challenge w Poznaniu. Przede mną był do pokonania dystans 120 kilometrów. Padał deszcz, start był opóźniony o ponad godzinę a ja się zastanawiałem co tam robię. Na rowerze szosowym jeździłem ledwo od 3 miesięcy i to dość nieregularnie. Najwięcej za jednym razem przejechałem ze 40 kilometrów. Na zdrowy rozsądek, dystans 3 razy dłuższy był poza zasięgiem. Kilkukrotnie rozważałem rezygnację ze startu. Od lat trzymałem się z daleko od wszelkich aktywności fizycznych i kondycję miałem dość słabą. Ale upór i wsparcie kolegów, którzy startowali razem ze mną skłonił mnie by mimo wszystko stanąć na starcie. Zakładałem scenariusz, że na 70-80 km „odetnie mi zasilanie” i po prostu zejdę z roweru. Ale przynajmniej spróbuję. Przekonam się jak to jest jechać w największym w Polsce wyścigu wśród blisko 1,5 tysiąca innych uczestników.
Gdy ruszaliśmy wciąż jeszcze padało. Jazda po zamkniętych ulicach Poznania i wyjazd z miasta przejechałem na pełne adrenalinie. Pierwsza godzina to był trans. Po niej zaczęły się schody. 35-kilometr pokazał słabą kondycję i zaczął się kryzys. Jak to mówią – wszystko tkwi w głowie. Pojawiały się myśli „znowu rzuciłem się na zbyt głęboką wodę, trzeba było wybrać dystans 50-kilometrów”. Żele energetyczny zrobiły jednak swoje. Jechałem dalej. Było już na szczęście sucho a zza chmur przebijało się słońce.
W każdej wiosce świetna atmosfera – ludzie bili brawo, cieszyli się, kibicowali. Wspaniałe uczucie.
Na 70 km zaczęło mi już brakować sił. Żele nie pomagały. Mocno zwolniłem. Powtarzałem sobie, że wszystko jest w mojej głowie. Wyprzedziła mnie duża grupa kolarzy. Chwyciłem się ich koła. Uznałem, że jak odpuszczę teraz to ich nie dogonię i będę jechał sam. Jadąc za kimś potrzebowałem tylko 60-70% siły by gnać do przodu. Pomyślałem, że może stanę na 10 minut i się zregeneruję. Nie odpuszczałem jednak. Wiedziałem, że jak się zatrzymam to będzie koniec. Zjadłem ostatnie 2 żele energetyczne. Między 70 a 90 km była największa walka…. a potem już z górki.
Ostatnie 30 kilometrów rower „jechał sam”. Niosła mnie adrenalina i euforia, że meta już blisko. I w końcu finish i ogromna radość. Zrobiłem to! Rzuciłem się na głęboką wodę podejmując się czegoś, co wydawało się nierealne. Jak mówi Tony Robbins – „stretch yourself”. Nie osiągnąłem jednak tego sam….
Nie jesteś samotnym autorem swojego sukcesu
Na samym początku książki Tima Ferrisa „Narzędzia Tytanów” uderzył mnie wstęp Arnolda Schwarzeneggera, który powiedział, że nie osiągnął swoich sukcesów sam („I am not a self-made man”). Że wiele zawdzięcza mamie, kulturystom, których chciał naśladować, trenerom, coachom, ekspertom, przyjaciołom czy milionom kalifornijczyków, którzy oddali swój głos na jego kandydaturę na stanowisko gubernatora. Że jego sukces to wypadkowa wysiłku i ogromnego wsparcia osób wkoło niego.
Przez wiele lat czytałem historie osiągnięć przedsiębiorców, sportowców, aktorów, pisarzy… i wszyscy oni skupiali się na procesie. Na działaniach. Na metodyce. Na swoich osiągnięciach. Rzadko kto w tak otwarty i czytelny sposób, jak Arnie, podkreślał, że ich sukces nie miałby miejsca bez tych wszystkich osób, które pomogły mu spełnić swoje marzenia.
Z moją historią startu w wyścigu rowerowym było podobnie. To, że kupiłem rower i zapisałem się na Bike Challenge to głównie zasługa Rafała Źróbeckiego, który od lat promuje jazdę na rowerze wśród znajomych i pracowników firmy, którą zarządza (jest też pomysłodawcą charytatywnych wypraw Informatycy na Rowery). Gdyby nie jego ciągłe zachęty oraz przykłady kolegów z pracy, którzy regularnie jeżdżą, to pewnie nigdy nie zrobiłbym pierwszego kroku. To, że moja firma wprowadziła 1000 zł rocznie na sportowe aktywności nie pozostało też obojętne.
Przez ostatnie 10 lat, pomimo wielu prób, nie udało mi się regularnie uprawiać sportu. Okazuje się, że potrzebowałem wokół siebie osób, których pasja wyciągnie mnie z wygodnej kanapy!
Otaczaj się ludźmi, którzy ciągną cię w górę
Badanie przeprowadzone na grupie ponad 12 000 ludzi przez blisko 32 lata pokazało jak duży wpływ na nasze nawyki mają osoby, którymi się otaczamy. Jeden z wniosków jest wyjątkowo czytelny – jeżeli Twój przyjaciel ma problem z otyłością, to masz 57% szans, że spotka Cię to samo. To pokazuje, że złe nawyki potrafią rozprzestrzeniać się jak wirus. I odwrotnie – dobre nawyki naszych bliskich potrafią zmieniać nas nas lepsze.
Nie znaczy to, że mamy od razu rezygnować z ważnych dla nas osób. Ma nam to jednak uświadomić jak duży mamy na siebie wpływ, i że jeżeli chcemy pozytywnych zmian w naszym życiu to potrzebujemy ludzi, którzy będą ciągnęli nas w górę – to mogą być koledzy z pracy, znajomi, przyjaciele czy po prostu ludzie, z którymi dzielisz pasje.
Jesteśmy z natury osobami społecznymi. Największą skuteczność osiągamy przede wszystkim w grupie.
Właściciel jednej z amerykańskich firm, która serwisuje helikoptery od lat wprowadza w swojej organizacji praktyki, które pozwalają mu zwiększać efektywność swoich pracowników. Kieruje go pragmatyzm. Nie ukrywa, że chce by jego biznes przynosił większe zyski. By to osiągnąć wprowadził 2 programy:
- Pokrywa koszt terapii rzucenia palenia każdego z pracowników oraz ich partnerów – wie, że jeżeli żona jego pracownika będzie palić to jemu samemu trudniej będzie rozstać się z nałogiem. Miał dość tego, że jego ludzie spędzają dużo czasu na przerwach na papierosa a nawet jak siedzą za biurkiem to myślą o kolejnej przerwie. Postanowił więc coś z tym zrobić!
- Funduje zajęcia na siłowni z trenerem personalnym – w zamian za regularne uczestnictwo swoich pracowników, firma inwestuje w ich dodatkowy pakiet emerytalny każdego. Właściciel doszedł do wniosku, że dzięki dobrej kondycji fizycznej jego pracownicy mniej chorują i są sprawniejsi umysłowo co przekłada się na dużo wyższą efektywność pracy.
Za każdym mężczyzną sukcesu stoi mądra kobieta
Przysłowie mówi, że mężczyzna jest głową a kobieta szyją, która tą głową porusza. Jest wiele żon, które pomogły swoim mężom odbić się od dna i wyjść na prostą czy odnieść sukces. Ostatnio natrafiłem na historię aktora Roberta Downeya Jr. (grał m.in. w filmie „Ironman”), który przyznał, że dzięki swojej żonie po wielu latach uzależnienia rozstał się z narkotykami i alkoholem, rozstał się ze swoją kryminalną przeszłością by osiągnąć sukces na „dużym ekranie”.
Innym przykładem jest Erik Proulx, amerykański filmowiec i twórca, który przez lata budował swoją karierę na wzlotach i upadkach. Jonathan Fields, w swojej książce „Uncertainty: Turning Fear and Doubt into Fuel for Brilliance” napisał kto tak naprawdę miał największy wpływ na życiowe osiągnięcia Erika:
„Nie zdarzyło mi się, żebym rozmawiał z Proulxem na temat tego ile znaczyło dla niego wsparcie, jakie otrzymał od swojej żony, żeby nie doprowadzało go to do łez. Ten dar, którego doświadczył był niebywały. Przekształcał jego wyzwanie w ich wspólne wyzwanie. I nie tylko sprawiał, że jego twórcza podróż mogła w ogóle mieć miejsce, ale przede wszystkimi zamieniał niepewność i strach przed krytyką w odwagę by podejmować ryzyko i tworzyć na poziomie, na jakim nie przyszło by mu działać w normalnych warunkach”
A Ty? Kim się otaczasz?
W jednej ręce masz swoje plany, cele, marzenia i dążenia. W drugiej, masz osoby, którymi się otaczasz – rodzina, bliscy, przyjaciele, koledzy.
Czy osoby w Twoim otoczeniu:
- mają podobne cele, pasje i wartości?
- czy pomagają Ci wzrastać czy ciągną Cię w dół?
- czy są wokół Ciebie toksyczni ludzie?
Może postanowienia, których nie udało Ci się spełnić od lat wymagają po prostu byś poznał nowych ludzi, zmienił trochę otoczenie…
Powodzenia!